Poczułam, jak igła wbija mi się w ciało, jednak nie to było najgorsze. Gdy tylko Bajamonte odrzucił pustą strzykawkę, zrobiło mi się słabo. W jednej chwili rozbolała mnie głowa i zebrało mi się na wymioty. to za
- C-co się...? - wyjąkałam, opuszczając głowę.
- Teraz, ładnie wyśpiewasz wszystko co wiesz. Masz dokładnie... - zaczął Bajamonte. - Pięć minut - warknął, górując nade mną. - W przeciwnym razie... Nie dostaniesz odtrutki.
Spojrzawszy w górę, zobaczyłam, jak się szczerzy. Nagle jednak zaatakował go Buster... a przynajmniej tak mi się wydawało, bo wilk wyglądał inaczej niż mój znajomy (jakby co, Noir go nie rozpoznawała). Atakujący miał czarną sierść i łapy poowijane bandażami, a z okolic jego piersi wydobywało się cyjanowe światło. Zaczęli coś mówić, ale przestałam rozumieć słowa. W uszach zaczęło mi dudnić, a obraz powoli się rozmazywał... Aż nagle, tuż przede mną, dostrzegłam Bustera z jakąś fiolką w łapach.
- B-buster? Co się... - zaczęłam, ale basior mi przerwał.
- Wypij to... - szepnął, podając mi buteleczkę. Po chwili wahania chwyciłam fiolkę i zaczęłam wypijać zawartość. Miała obrzydliwy smak, ale z każdym łykiem czułam się coraz lepiej. W uszach przestało mi dudnić, głowa już mnie nie bolała, a obraz na nowo się wyostrzył. Upewniwszy się, że nic już nie zostało, odrzuciłam buteleczkę na bok.
- Jak się czujesz? - zapytał Buster, przyglądając mi się uważnie.
- O ile ktoś nie nafaszeruje mnie dzisiaj kolejnym świństwem, wszystko będzie super - odparłam, uśmiechając się. - Dzięki za pomoc.
Nawet jeśli Buster chciał coś jeszcze powiedzieć, przerwał mu jęk pokiereszowanego Bajamonte. Był przyciśnięty do ściany, z kilku miejsc na jego ciele wypływała krew i wyglądał, jakby miał coś złamane. Wpatrywał się w Bustera wyczekująco.
- No dalej - warknął do niego wyzywająco. - Masz, czego chciałeś. Dlaczego mnie nie zabijesz?
- Możesz się nam przydać - stwierdził mój towarzysz spokojnie. - Chcielibyśmy wiedzieć, jak naprawdę się nazywasz, dla kogo pracujesz i co obejmuje "druga część planu"?
- Skąd przekonanie, że pracuję dla kogoś? - zapytał Bajamonte.
- Nie wygłupiaj się, podsłuchaliśmy cię w lesie - wtrąciłam się.
- Czyli jednak... - mruknął jakby do siebie, a potem dodał głośniej: - A skąd przekonanie, że wam odpowiem?
- Bo w przeciwnym razie Cassandrze się coś stanie - odpowiedział Buster z triumfującym uśmieszkiem.
- Proszę, nic jej nie róbcie - wyszeptał leżący basior. Pierwszy raz zadrżał mu głos.
- To odpowiedz na nasze pytania. Kim jesteś, dla kogo pracujesz i co to za plan?
- Nazywam się Nero... Pracuję dla wrogów tej watahy... bo zabrali jednego z moich szczeniaków... Plan polegał na przejęciu tych terenów, wymordowaniu lub porwaniu wszystkich członków... Ja naprawdę nie chciałem tego robić! Ale oni porwali mojego synka. Mojego synka...
W tej chwili Bajamonte, czy też raczej Nero, zaniósł się płaczem. Nie wiem dlaczego, ale słowa pojawiające się nad jego głową wydały mi się napisane w jakiś łagodniejszy sposób. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacząć go pocieszać.
<Buster?>