sobota, 8 lipca 2017

Od Zeah cd Exana

— Przesadzasz. — mruknęłam, przymykając oczy.
   Wciąż byłam spięta po jego dziwnym ruchu. Bo to nie to, że nie spodziwałam się tego. Raczej... Nie byłam przyzwyczajona do... To chyba nazywa się "przytuleniem".
I to nie tak, że mam niską samoocenę... Chyba. Po prostu, to jest prawda; moje moce nie potrafią się stuprocentowo przebudzić.
— Wcale nie. — burknął.
Warknęłam cicho.
— Nie było tematu. To się wytnie. Jak długo będę wyglądać i chodzić jak mumia?
— Zależy, jak szybko wyleczą się oparzenia. Od kilku godzin do może dwóch tygodni.
— Że co? — warknęłam, na ułamek sekundy zapalając się Czarnym Ogniem. Potem on zniknął, nie zostawiając nawet śladu.
Ogólnie trudno było nie zarejestrować tego momentu, ale Exan akurat  odwrócił się i szukał czegoś wzrokiem.
— Przez ten czas zostaniesz tutaj.
— No chyba nie! — machnęłam rozzłoszczona ogonem.


< Exam? c: >

Od Noir CD. Bustera

Prychnęłam cicho. Może i z polowaniem radzę sobie kiepsko, ale jednak podstawy samoobrony, a nawet trochę więcej, znałam. Z propozycji Bustera zamierzałam skorzystać tylko w ostatecznej ostateczności.
- Dobra, dobra - wymruczałam. - Bez odbioru.
Bajamonte właśnie odwrócił się. Z tacą z dwoma kubkami i dzbankiem herbaty podszedł do stolika, przy którym siedziałam. Postawił naczynia i napar na blacie i poszedł gdzieś jeszcze. W międzyczasie ostrożnie powąchałam gorący płyn ze dzbanka. Miał zapach zwyczajnej herbaty z nutą mięty i sokiem z cytryny, innymi słowy nie pachniał podejrzanie.
Mój gospodarz wrócił po niecałej minucie z miseczką wypełnioną po brzegi herbatnikami.
- Przykro mi, ale na razie nie mam nic więcej - powiedział Bajamonte, siadając naprzeciw mnie. Cóż, mnie osobiście zdziwiło, że cokolwiek miał już w spiżarni, tym bardziej ciastka.
- Ależ nic się nie stało - odparłam, posyłając czarnemu basiorowi słodki uśmiech. Wilk uniósł nieco kąciki pyska i nalał herbaty do obydwu kubków. Ciekawe, skąd on je wytrzasnął? Dostarczył mu je szef czy ma tajną skrytkę w Duat?
- No, a jak tu trafiłeś? - zapytałam. Interesowało mne, jaki kit spróbuje mi wcisnąć - niesłusznie wygnany z watahy wojownik, słabe ogniwo w stadzie czy sierota, który od lat błąka się samotnie po tym świecie?
- Wiesz, zwykle nikomu tego nie mówię, ale ty wydajesz mi się być inna niż wszyscy - zaczął Bajamonte. - Ja... urodziłem się jako bóg, ale zostałem wygnany za morderstwo, którego nie popełniłem.
No, czyli tak jak podejrzewałam, tylko w mocniejszej wersji. W Byłam skłonna nawet uwierzyć w tę historyjkę, nie licząc jednak słów: "którego nie popełniłem".
- A ty? - zapytał Bajamonte, podduwając mi miseczkę z herbatnikami. Wzięłam jeden z nich i delikatnie ugryzłam. Smakowo niczym się nie różnił od innych herbatników. Co więcej, sam Bajamonte również poczęstował się jednym z ciasteczek.
- Naprawdę dobre - pochwaliłam, gdy już przełknęłam kęs. - Ja się tutaj urodziłam. Całe życie spędziłam na tych terenach.
- Och, czyli nie widziałaś jeszcze świata?
- Nie - skłamałam. Tak naprawdę odwiedziłam kilka ważnych dla mojej rodziny miejsc, ale uznałam, że lepiej będzie, jeśli mój nowy kolega się o tym nie dowie.
<Buster?>